niedziela, 3 maja 2009

Rodzinny weekend

Doszłam do wniosku, że blog to całkiem fajny notatnik i takie krótkie, przypadkowe wpisy mogą przydać się kiedyś do albumów.

Długi majowy weekend 2009.

piątek: Obudziłam się trochę wcześniej i przysłuchując się bardzo swojskim odgłosom pracującej piły nagle wpadło mi do głowy 'A może jednak przyjadą?'. Kto? Rodzice. Plan na weekend zakładał odwiedziny rodziny, ale w środę nastąpiła korekta pt. 'Skręcona kostka Głównego Kierowcy- zobaczymy, co z tego wyniknie?'. Okazało się, że kostka pod magicznymi dłońmi pewnej Znachorki zachowała się przyzwoicie. (Wiem, 21. wiek, a ja tu o znachorstwie, ale w mojej rodzinie nikt inaczej nie leczy skręceń, zwichnięć czy złamań-z wyjątkiem otwartych- jak właśnie z pomocą pewnej Pani, z którą nawet łaczą mnie dalsze więzy krwi, a która uchroniła mojego brata przed kartą stałego klienta na oddziale chirurgii. Brat mój na skutek częstego zażywania antybiotyków we wczesnym dzieciństwie, ma dosyć słaby układ kostno-stawowy, co w życiu przekładało się na niezliczone urazy tegoż układu). Wracając do tematu... leżąc sobie i upajając się myślą, że już 8.30 a Potomek nadal zabarykadowany w swojej sypialni nagle słyszę dźwięk domofonu i już wiem, że to nikt inny, tylko wyżej wspomniana Rodzina. Jakżesz oni tęsknią za tarzaniem się na podłodze z Potomkiem;) Zmuszam mózg do nawiązania łączności z ciałem i zerkam przez okno na parking w poszukiwaniu pewnej marki dwuśladowego pojazdu rodzinnego. Następnie udaję się w kierunku drzwi mając nadzieję, że humorzasty domofon zadziała i nie będę musiała pokonywać kilku pięter w celu otwarcia głównych drzwi (na pomysł zrzucenia kluczy przez okno wtedy nie wpadłam;). No i są. Jednakże, Potomek zbojkotował powitanie, wlazł pod kołdrę i udawał, że go nie ma. Po pewnym czasie uznając widocznie, że manifestowania ekscentryzmu już wystarczy, zaszczycił swoją osobą oczekujących na audiencję.
I zaczęliśmy zwykłe spotkanie rodzinne. Pogoda nie sprzyjała dalszym wyprawom, które mieliśmy w planach, dlatego skończyło się tylko na krótkim spacerze. A w międzyczasie usprawniło się w mieszkaniu to i owo, albowiem w mojej rodzinie gen 'zrób-to-sam' jest genem dominującym, i nawet zmieszanie go z napływowym genem 'kup-to-sam' nie zagroziło Potomkowi i wykazuje on cechy mocno dobromirowe ("Pomysłowy Dobromir" to jedna z moich ulubionych bajek z dzieciństwa;) Oszczędzając detali, dzień upłynął miło i przyjemnie.

sobota: Wyprawa do pewnego sklepu w celu dokonania zakupu kilku drewnianych przedmiotów zwanych potocznie 'meblami', które mają pomóc w opanowaniu chaosu w moim kącie scrapowym. Przedmioty na szczęście były na stanie magazynowym (wcześniej sprawdziłam tylko stronę internetową) i wzbogacona o kilka desek, a zubożona o wiele papierów wartościowych w portfelu, wróciłam do domu z zamiarem sprawdzenia, czy z owych desek uda się złożyć, to co producent miał na myśli. Aaa, zapomniałabym dodać, że po drodze odwiedziliśmy kilka salonów samochodowych, gdyż zakup pojazdu czterokołowego, najlepiej pięciodrzwiowego, wydaje się nie-do-odłożenia, jak to czyniłam od lat 4 z okładem. Potomkowi salony samochodowe spodobały się więcej niż bardzo, bo i zabawki tam mieli, i duże samochody, do których pozwalano wsiąść i potrąbić trochę. Tak więc na hasło' wychodzimy' odpowiadał 'jeszcze nie skończyłem jechania' i akcja ewakuacyjna trwała nieprzepisowo długo. Przy okazji pozbieraliśmy trochę makulatury (czyt. wszystko, co nam wciskano w ręce) z jakimiś dziwnymi słowami, akronimami i wieloma liczbami, które będą stanowić moją lekturę przez najbliższe miesiące;)
Po powrocie Rodzina spakowała swój dobytek i udała się w kierunku północnym, ku większej aglomeracji miejskiej z zamiarem wypoczęcia po wyczerpującym, wielopokoleniowym spotkaniu;) A my zostaliśmy z Potomkiem i 3 pakietami desek. Jak już wspomniałam, Potomek uwielbia majsterkowanie, więc po otwarciu pierwszego kartonu i stwierdzeniu, że układ napędowy Potomka niepokojąco przyspieszył, a narząd wzrokowy wykazuje niewskazane pobudzenie, został on całą swą osobą umieszczony przed urządzeniem z klawiaturą, z zalecenim otwarcia dowolnej strony zapisanej w 'ulubionych' z jego imieniem. Tak zabezpieczeni rozpoczęliśmy zabawę w 'złóż-to-sam'. I cóż się okazało? Regał na książki, który wg producenta powinien zostać złożony w ciągu 40 minut przy współudziale 2 osób dorosłych, śrubokręta i zestawu śrubek, kołków i gwoździ, składał się ponad 2 godziny przy asyście słów niecenzuralnych (dobrze, że Potomek przed monitorem nakierowuje narząd słuchu tylko na źródła dźwięku mające coś wspólnego z obrazami na monitorze), komentarzy w stylu 'A może wyjdzie z tego jakiś samochód, to sporo zaoszczędzimy?' i ogólnego rozbawienia przeplatanego furią. Okazało się, jak to często bywa, że otwory zostały nawiercone wg wizji pijanego królika, elementy, które mają pasować, nie pasują, bo to byłoby za proste, 'nogi' do regału są o centymetr wyższe, niż u jego brata bliźniaka, który zamieszkał u nas jakiś czas temu i czekał na połączenie z rodziną, itp, itd. Czeka mnie jeszcze szlifowanie i malowanie nabytków, bo kolor 'sosna' nie mieści się w mojej koncepcji dekoratorskiej, ale to musi poczekać do czasu, aż wygoją mi się odciski i zniknie siniak pod paznokciem, który wolniejszy od młotka był:/
A weekend jeszcze trwa:)

Z weekendowego warsztatu craftowego- jak dotąd powstało tylko takie pudełko, które Protoplastka od razu przygarnęła, ale zdążyłam zrobić dokumentację zdjęciową:
PS: Wpis z założenia miał być krótki, jak w przedmowie. Wyszło jak wyszło, kto doczytał do końca, dostanie medal;)

3 komentarze:

ki_ma pisze...

czytało się świetnie :D
nawet nie będę się domagać medalu :))
pozdrawiam

cwasia pisze...

Świetnie napisane! Czytałam z przyjemnością, a na koniec pomyślałam, że szkoda, że tekst taki krótki. Poproszę dłuższe i częściej :)

Beata pisze...

Dziękuję, dziewczyny:) też chciałabym i dłużej i cześciej, ale ostatnio przegrywam z piaskownicą;)