sobota, 29 listopada 2008

Był śnieg i znikł

I prawidłowo. Śnieg w listopadzie to porażka.To taki test dla drogowców, którzy zawsze udają zaskoczonych, bo przecież pługi śnieżne służą małym chłopcom do podziwiania w czasie akcji postojowej. A chodniki pokryte lodem mają sprawdzać sprawność fizyczną pieszych, którzy z jakichś dziwnych powodów kręcą się po mieście zamiast siedzieć w domu.
Potomek jakość śniegu ocenił tydzień temu, a w środę jeszcze polował na co większe zaspy podczas spaceru po łąkach (to taki bonus na blokowisku, niby osiedle, ale w zasięgu wzroku mamy pola i łąki. I oby nikt szybko tych terenów nie sprzedał). Jeszcze tylko muszę przygotować bajeczkę o zmotoryzowanym Mikołaju, bo sanie z reniferami jakoś nie przejdą i jakoś bez tej zimy przeżyjemy. Sanki i narty schowałam w piwnicy, więc może sobie o ich istnieniu nie przypomni. No w końcu mamy globalne ocieplenie, to po co komu śnieg?
A poniżej zdjęcie potomka z zeszłej niedzieli podziwiającego pierwszy śnieg ok. ósmej rano z parapetu (o wątpliwej urodzie, ale za to wytrzymującego ciężar Potomka, więc o jego zmianie jeszcze nie myślę) mojej prywatnej sypialni. Bo przecież nie ma lepszego miejsca do zabawy niż sypialnia rodziców o wczesnej godzinie porannej podczas weekendu. Ok, nie marudzę. Przynajmniej nie robi regularnych pobudek o piątej nad ranem, jak to mają w zwyczaju dzieci z innej serii produkcyjnej:)
PS: Przypuszaczam, że takim anty-śniegowym postem mogłam narazić się tej części populacji, która bez śniegu nie potrafi żyć. Korekta: śnieg jest wspaniały, kiedy nie muszę wychodzić z domu;)

środa, 12 listopada 2008

A kiedy nic nie robię...

...to robią się inne rzeczy:) I wydaje mi się, że Potomek chyba po mnie odziedziczył brak 'stanu stałego', czyt. wrodzona nieumiejętność spędzenia w jednej pozycji przynajmniej 5 min. No, może różnimy sie kilkoma szczegółami w tej przypadłości, bo ja nie potrafię bezczynnie obejrzeć całego filmu, a on potrafi wgapiać się w ekran z ulubinymi bohaterami i nie zauważyć trzęsienia ziemi. Ale takie 'aktywne oglądanie' w moim przypadku to bardzo przydatna sprawa. Ostatnio upolowałam z jakąś gazetą "Niekończącą się opowieść" (ktoś to pamięta?), chyba pierwszy pełnometrażowy 'dorosły' (nie kreskówka) film jaki obejrzałam w prawdziwym kinie:) i spędziłam wieczór na wspomnieniach z dzieciństwa i manufakturowaniu kartek świątecznych. Nawet nieźle mi szło i w tym roku obejdzie się bez czekania na ostatnią chwilę i zarywania nocy, aby każdy z adresatów dostał własnoręcznie zrobioną kartkę. Bo tak nakazuje obyczaj:) A m.in. takie kartki polecą w świat: